— To miejsce jest niesamowite.
Nawet gdybym chciała, nie umiałabym powstrzymać podziwu
w głosie. Jesteśmy na czymś w rodzaju zewnętrznego krużganka, który otacza niemal cały budynek – Cara przesadziła nieco nazywając go zamkiem – to raczej coś na kształt pałacyku, połączenie gotyku i stylu
indosaraceńskiego, z mnóstwem otwartej przestrzeni, łukami, arkadami na parterze i kopułami, które wyglądem przypominają mi bezy. W domu miałyśmy mnóstwo książek o sztuce i architekturze – to
w końcu było główne zajęcie mamy; pamiętam, że lubiłam oglądać wschodnie budowle. Były tak inne od tego co znałam – jak obietnica fantastycznej, egzotycznej przygody, czegoś do czego normalnie nie miałam
dostępu. To zawsze było moje marzenie – wyrwać się z domu, zwiedzić odległe miejsca, zobaczyć na własne oczy wszystkie cudy świata, postawić stopę tam, gdzie jeszcze nikt tego nie uczynił – w obecnym świecie
marzenie właściwie nie realne. A jednak, jestem w miejscu o którym zwykli ludzie nie mają pojęcia.
— Bea marzy z rozmachem – słyszę w odpowiedzi na
mój zachwyt. Porzucam ogrody, które rozciągają się od pałacyku do widocznego w oddali, wysokiego muru i wracam do Cary, która zdążyła już dojść niemal do zakrętu.
— Co masz na myśli? — pytam, marszcząc brwi.
— Czy nazwa „Kraina Snów“ nic ci nie mówi?
— podnosi do góry jedną brew, spoglądając na mnie z czymś w rodzaju pobłażliwości.
— Czyli to... to wszystko... zostało wyśnione? —
pytam, a ona potwierdza skinieniem głową.
Jedyne co jestem w stanie wydusić to jedno, wielkie „wow“;
obok słyszę chichot mojej towarzyszki. Wiedziałam, że ludzka wyobraźnia jest w stanie wymyślić wszystko – przez siedemnaście lat mieszkałam przecież z artystką – nie sądziłam jednak, że jeden człowiek zdoła,
w zasadzie, stworzyć świat.
— Jak to działa? — pytam zafascynowana i wciąż nieco
przytłoczona nową informacją. — Zasypiasz, śpisz i to wszystko pojawia się tutaj od tak? — pstrykam palcami dla podkreślenia moich słów.
— Po pierwsze, nie śpimy, a śnimy — zaznacza. —
Po drugie, mówiłam ci, że w momencie kiedy zasypiasz tutaj, wracasz tam.
— Jak w takim razie to robicie, skoro nie zasypiacie?
Wzruszenie ramion nie jest tym czego oczekiwałam.
— To Bea tworzy ten świat, a ja nigdy nie widziałam
jak to robi — odpowiada cicho, a mnie udaje się usłyszeć smutek i zawód w jej głosie. Po chwili jednak parska, a jej twarz rozświetla prawdziwy uśmiech. — Ma swój specjalny pokój w najwyższej
wieży i tam wszystko tworzy. Tak, wiem – strasznie teatralne, ale Bea właśnie tak lubi.
— To znaczy, że tylko ona umie to robić? — pytam.
Cara odpowiada dopiero po dłuższej chwili.
— Nie. Teoretycznie każdy z Marzycieli to potrafi.
W końcu po to tu jesteśmy – żeby tworzyć świat taki, jaki chcemy, kiedy nie umiemy żyć w tamtym. Ale ja nigdy nie próbowałam — dodaje po chwili.
— Dlaczego?
— Nie jestem tak utalentowana jak Bea. Ona robi to lepiej.
— Skąd wiesz, skoro nie próbowałaś? — pytam
po dłuższym zastanowieniu.
— Rozejrzyj się — zatacza ręką wokoło. — Sama
przed chwilą nie mogłaś oderwać od tego oczu.
Kręcę głową.
— Nie twierdzę, że nie ma talentu. Owszem, to wszystko
jest niezwykłe, ale skąd wiesz, że nie umiałabyś zrobić tego lepiej skoro nigdy nie spróbowałaś?
— Wiem i już — rzuca gniewnie w moją stronę. Chyba
dotknęłam czułego punktu Cary – chorobliwego braku wiary w siebie i własne siły. W jej oczach widać pragnienie i przerażenie. To właśnie jest najgorsze – pragniesz coś zrobić, a jednocześnie nie chcesz tego
w obawie przed porażką albo, że rzeczywistość okaże się gorsza od wyobrażenia i będziesz musiał zaakceptować fakt, że nie jesteś tak dobry jak ci się wydawało.
W pewnej chwili wpada mi do głowy pomysł.
— Spróbuj — mówię, patrząc jej w wyzywająco
w oczy. W odpowiedzi posyła mi tylko niezrozumiałe spojrzenie. — Zrobimy eksperyment i wtedy przekonamy się, czy masz rację i jesteś takim beztalenciem za jakiego się uważasz. Wyśnij coś. To może być cokolwiek,
jakaś mała rzecz, co tylko chcesz.
Czekając na jej odpowiedź, przyglądam się jej i widzę
walkę jaka toczy się wewnątrz niej. Sławna zasada „i chciałabym, i boję się“ idealnie tu pasuje. Z jednej strony ogromne pragnienie, a z drugiej strach przez porażką.
— Nawet nie wiem, jak to zrobić — mówi po chwili
z wahaniem. Choć ma to być wymówka, brzmi zupełnie odwrotnie – jakby chciała powiedzieć „dalej, zmuś mnie żebym to zrobiła, chcę tego“. Więc spełniam to, czego pragnie.
— Oczywiście, że wiesz — odpowiadam. Po chwili zastanowienia
dodaję: — Pomogę ci.
Wyciągam rękę. W zasadzie nie wiem, czy tak to się
powinno robić, ale podążam za instynktem. A może po prostu zobaczyłam to gdzieś na jakimś filmie, sama nie wiem. Po chwili Cara łapie mnie za nią, powoli, z wahaniem. Wciąga głęboko powietrze, wypuszcza je i zamyka
oczy. Robię to samo. Po chwili łapię się jednak na tym, że nie wiem, co mam robić, jak mam jej pomóc. Nie mogę wyśnić tego za nią. Zaraz jednak wpadam na pewien pomysł i wiem, że to właśnie to, co powinnam
zrobić. Słyszę koło siebie płytki oddech, w swojej dłoni czuję jej drżącą dłoń. Więc wyobrażam sobie pewną siebie Carę, która wie co ma robić i jak chce to zrobić, która nie boi się stawiać
czoła wyzwaniom i wie, czego chce. W moim umyśle stoi pewnie na nogach, oczy ma zamknięte, twarz skupioną, ale spokojną i zdecydowaną. Pielęgnuje tę wizję, przelewam w nią tyle energii ile tylko mogę. Staram się
wierzyć w to jak najmocniej. I w pewnej chwili uzmysławiam sobie, że nie czuje już drżenia. Boję się jednak otworzyć oczy, by sen nie zniknął, szczególnie teraz gdy udało jej się uwierzyć w siebie. Stoję
jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, ale przeklęta ciekawość nie daje mi spokoju. Otwieram oczy... i w tym samym momencie nie mogę powstrzymać opadającej szczęki.
Niegdyś biała kolumna zniknęła pod łodygami, które
oplatały ją jak bluszcz, wciąż i wciąż pnąc się do góry. Liście koloru soczystej zieleni rosły na moich oczach. Najpiękniejsze było jednak dopiero przede mną – w pewnym momencie, spośród liści
zaczęły wychylać się małe, zieloniutkie pąki. Powoli, jedna po drugiej, zaczęły się rozwijać – najpierw niewiele większe od ziarenka ryżu, wydłużały się by przybrać kształt łzy, a potem odchylały się
i purpurowe płatki, delikatne jak piórka wyłaniały się z nich, nawzajem zazębiając i opiekuńczo okalając złote środki z których w górę wystrzeliwały trzy złote pręciki z kuleczkami na ich
końcu niczym główki od szpilek.
Patrzę na ten niezwykły spektakl z zapartym tchem. Cała
kolumna pokryta jest teraz zielenią, purpurą i złotem. Mam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Nigdy nie podejrzewałam siebie o taką wrażliwość. Kątek oka dostrzegam ruch, toteż obracam głowę w stronę
Cary. Dziewczyna potrząsa głową, jakby właśnie przebudziła się po głębokim śnie. Jeszcze nie całkiem trzeźwymi oczami patrzy przed siebie, wprost na swoje dzieło. Dopiero o dobrych kilku sekundach dociera do niej
to, co widzi. Otwiera szeroko oczy ze zdumienia. Wpatruje się w kolumnę bez słów. Po chwili z jej oczu zaczynają lecieć łzy. Mój uśmiech od razu opada, doskakuję do niej i przyciągam do siebie. Cara kładzie
głowę na moim ramieniu, a ja głaszczę ją uspokajająco po włosach. Nie takiej oczekiwałam reakcji. Wydawało mi się, że gdy zobaczy swoje dzieło, będzie z siebie dumna i odzyska wiarę w siebie. Czyżbym aż tak
się pomyliła? Nie wiem nawet, co mam powiedzieć. Co w takiej sytuacji w ogóle powinno się powiedzieć? Puszczam ją i odsuwam na długość ramienia. W tym samym momencie uzmysławiam sobie, że Cara się śmieje,
a z oczu wciąż płyną jej łzy. Jestem już zupełnie skołowana.
— Przepraszam — mówi po chwili, widząc moje
zdezorientowanie, ocierając łzy. — To było... niezwykłe. Dziękuję ci. Czułam się, jakby nagle wstąpiła we mnie nowa siła. To dzięki tobie – ty to sprawiłaś.
Podchodzi do mnie i znów przytula, a ja nie wiedząc,
co mam zrobić, po prostu odwzajemniam uścisk. Kiedy mnie puszcza, łez już nie ma, choć oczy wciąż ma zaczerwienione i lekko opuchnięte.
— Chodźmy, bo jak tak dalej pójdzie to nigdy
nie dotrzemy do Bei i Grimma.
Odwraca się ode mnie i wchodzi w jeden z korytarzy. Rzucam
ostanie spojrzenie na kolumnę. Po chwili na moje wargi wypływa uśmiech. To miłe uczucie, pomóc komuś odzyskać wiarę w siebie. Jeszcze nie wiem, czy zmiana będzie trwała długo, ale wiem jedno – jeżeli Cara
dalej będzie w siebie wątpiła, będę stała przy niej i pomagała się podnieść.
*
Kiedy stajemy przed wielkimi drzwiami, przyznaję Carze
rację – Bea naprawdę lubi teatralność. Wrażenie jest jakby się miało spotkać z królową czy kimś podobnego kalibru. Wszechobecna biel i złoto sprawia, że człowiek czuje się przytłoczony przepychem. Zastanawiam
się, czy wchodząc do środka zobaczę tron i zastęp służby, więc gdy drzwi się otwierają jednocześnie czuję ulgę i rozczarowanie. Nie ma tronu. Jednak ogromna, półokrągła sofa w centrum pokoju idealnie
go zastępuje. Bea, ciężko bowiem nie zgadnąć kim jest kobieta, niemal wtapia się w nią – ma na sobie białe, zwiewne szaty (bo ciężko nazwać je ubraniami), które leżą rozłożone na całym meblu zlewając
się z nim, złote bransolety na nadgarstkach i przedramionach, ciężki, również złoty naszyjnik i kolczyki. Czarne włosy i mocno podkreślone oczy są jedynym ciemnym kolorem na niej. Czy tylko mnie wydaje się,
że stylizacja jest niemal jak u egipskiej królowej? Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie jej twarz. Chociaż ciężko jest powiedzieć, co w niej w zasadzie odpycha. Nie jest to na pewno brzydota – nie można
Bei bowiem odmówić urody, ale coś w jej twarzy sprawia, że nie powierzyłabym swojego życia w jej ręce. Zostawiam „królową“ i przenoszę wzrok na mężczyznę, który siedzi nieopodal. W stosunku
do Bei, która siedzi sztywno, on, Grimm – przypominam sobie, jest rozluźniony i ma na sobie normalne ubrania. Jedną rękę ma uniesioną, jak gdybyśmy przerwały mu w trakcie słowa. On też odznacza się pewnym
typem urody, który można by uznać za interesujący. Ostre rysy, mocno zarysowana szczęka, delikatny zarost na policzkach, bujne, brązowe włosy, które układają się falami i oczy – hipnotyzujące, skrywające
tajemnicę i obietnicę zarazem, a jednocześnie kpiące. Czy oddałabym się gdyby o cokolwiek poprosił? Bez wahania. Ten człowiek sprawiał, że poszłoby się za nim nawet w ogień. Nie tylko z powodu przystojnej twarzy
– to było coś w nim.
— Widzę, że już się obudziłaś — udaje mi się
oderwać wzrok od twarzy Grimma i przenieść go na Beę. Przez chwilę zastanawiam się, kto od kogo ściągnął – głos Bei jest bowiem hipnotyzujący, pobrzmiewa w nim siła i charyzma. Urodzona przywódczyni.
— Czy Cara wyjaśniła ci gdzie jesteś?
— Tak.
Pokazała mi znacznie więcej. Nie zamierzam jednak mówić o naszym eksperymencie. Mam wrażenie, że dla
osoby, która uwielbia sprawować władzę nad wszystkim sama, takie postępowanie mogłoby być co najmniej niczym zdrada.
— Pokazałaś jej pokój? — tym razem zwróciła
się do Cary.
— Jeszcze nie, najpierw chciałam, żeby spotkała się
z tobą — czyżby ta kobieta naprawdę miała taką władzę, by sprawić, że głos Cary będzie tak pełen szacunku? I jak Cara mogła pozwolić, by zwracano się do niej z taką pogardą? Jeśli tak jest od początku,
nie dziwne, że ma tak mało wiary w siebie. To miejsce miało podobno być ucieczką od rzeczywistości, dać ukojenie uciekinierom, ale w przypadku Cary mam wrażenie, jakby nie spełniało swojego celu. Jak w ogóle
funkcjonuje to miejsce? Czy Bea jest rzeczywiście królową tego miejsca? Chyba będę musiała wypytać Carę bardziej szczegółowo o zasady działania tego świata.
— W takim razie możecie już odejść. Jak będę chciała
z nią porozmawiać, sama ją wezwę — rzuciła.
Cóż za długie spotkanie. Zaciskam zęby, by nie
powiedzieć niczego, czego bym potem żałowała. Kiedy Cara kiwa na mnie głową, ruszam za nią. Ostatni raz zerkam na Grimma — wpatruje się we mnie, jak gdyby zobaczył jakąś bardzo ciekawą rzecz. Nie jestem jednak
w stanie zorientować się, o co mogłoby mu chodzić. Posłusznie wychodzę zastanawiając się od czego zacząć wypytywanie Cary.
***
Witajcie. Na początku chciałabym przeprosić was za niedotrzymanie terminu. Niby miałam już rozdział napisany, wystarczyło zrobić ostatnie poprawki, napisać coś od siebie i mogłabym publikować. Ale prawda jest taka, że nie miałam siły na poprawianie rozdziału, a nie chciałam dawać wam czegoś, co nie jest ukończone. Ostatnimi czasy czuję się źle psychicznie i przez to zachowuję się okropnie w stosunku do mojego otoczenia - kłócę się z kim tylko mogę i bez wyraźnego powodu. A może tylko mi się wydaje, że to dzieje się ostatnio - może to jest moja stała cecha charakteru. Jeśli tak, to nie wróży mi to niczego dobrego. Zauważyłam, i wy pewnie też, że traktuję to miejsce pod rozdziałem również jako swego rodzaju dziennik (mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe). Może to dlatego, że jestem raczej zamkniętą osobą i kontakty międzyludzkie idą mi słabo - dużo wygodniej jest mi przelać myśli na papier, staje się wtedy odważniejsza i mówię to, czego w normalnej rozmowie bym nie powiedziała. Podobno to teraz cecha skomputeryzowanego społeczeństwa, prze całą tą technologie nie umiemy ze sobą rozmawiać, więc nie powinnam uważać się z tego powodu za wyjątkową. Zapewne dużo osób w moim wieku tak ma. Powiem wam, że często mam myśli, że nie pasuje do tych czasu. Dużo lepiej odnalazłabym się kilkadziesiąt lat wcześniej, a nawet zrobiłoby mi to lepiej, tak myślę. Niby też nie było jakoś za specjalnie dobrze, np. u nas - najpierw zabory, jedna wojna, druga wojna, komunizm i stan wojenny, kolejki, puste półki itd., ale przecież każde czasy mają swoje dobre i złe strony - jak wszystko na tym świecie. Jak słyszę czasami opowieści mojej babci czy polonistki, to myślę sobie, że wtedy ludziom jakoś żyło się bądź co bądź lepiej - wszystko było jakieś takie prostsze, ludzie mniej zamknięci w sobie. Może to tylko wrażenie. Czy macie takie poczucie, że brakuje wam czegoś w życiu? Nie czujecie się spełnieni, ale sami w zasadzie nie wiecie, czego chcecie? Może to tylko efekt młodego wieku, ale powiem wam, że zawsze marzyłam o czymś niezwykłym, o jakiejś przygodzie, która zmieni moje życie - kolejna rzecz w której nie jestem jedyna. Naczytałam się za dużo książek - oto przykład, że literatura szkodzi ;D Ludzie czytając wszystkie niezwykłe opowieści, sami chcieliby takie przeżyć, a zazwyczaj jest tak, że albo nie mamy dość odwagi, albo środków, albo los jest dla nas po prostu okropny i nie chce obdarować nas niczym niezwykłym. Tak, niektórzy mogą twierdzić, że zwykłe życie też może być niezwykłe, ale jestem osobą, która zwykle nie docenia tego, co ma - jestem tego świadoma i nie jestem z tego powodu szczęśliwa. Chciałabym się zmienić - cieszyć się życiem, doceniać to co mam i po prostu być szczęśliwa, a nie być taka zgorzkniała niczym stara baba, zamknięta na świat (jeśli ktoś z was zna na to receptę, będę dozgonnie wdzięczna za podzielenie się). Prawda jest taka, że ja naprawdę chcę kontaktu z ludźmi, lubię z nimi przebywać i rozmawiać - jeżeli znam kogoś dobrze to jak się rozgadam to czasami końca nie widać. Czasami dochodzę do wniosku, że ja się po prostu boję żyć. To tak jak w rozdziale, boje się porażki, tego co ludzie powiedzą, że będę oceniona i napiętnowana. Jednocześnie wiem, że taka postawa sprawia, że wiele tracę, nie żyje - wegetuję. Kolejna refleksja - moi bohaterowie, każdy, ma chyba coś ze mnie. To chyba pewien sposób na poznanie mnie ;)
Nie wiem, czy ktoś z was czyta to, co piszę pod rozdziałem, jeśli tak byłoby mi miło gdybyście się do tego odnieśli, miło jest z kimś porozmawiać :) Kto wie, może jakaś dyskusja się nam rozwinie xD Wiem, że czasami może się to wydawać niespójny bełkot, owszem, nie sprawdzam tego w ogóle, więc jest to nawet bardzo prawdopodobne. To po prostu moje luźne myśli, które gdzieś muszą mieć ujście, jako, że rozmawiać nie mam zwykle z kim, albo po prostu się boję. Dzisiejszy post pod rozdziałem to chyba mój rekord. Ale w tym całym bełkocie nie napisałam nic o rozdziale. Ale to chyba do was należy skomentowanie tego, co tutaj się dzieje. Chyba nie mam nic do powiedzenia na jego temat :) Życzę wam udanej niedzieli. Odi.
Nie wiem, czy ktoś z was czyta to, co piszę pod rozdziałem, jeśli tak byłoby mi miło gdybyście się do tego odnieśli, miło jest z kimś porozmawiać :) Kto wie, może jakaś dyskusja się nam rozwinie xD Wiem, że czasami może się to wydawać niespójny bełkot, owszem, nie sprawdzam tego w ogóle, więc jest to nawet bardzo prawdopodobne. To po prostu moje luźne myśli, które gdzieś muszą mieć ujście, jako, że rozmawiać nie mam zwykle z kim, albo po prostu się boję. Dzisiejszy post pod rozdziałem to chyba mój rekord. Ale w tym całym bełkocie nie napisałam nic o rozdziale. Ale to chyba do was należy skomentowanie tego, co tutaj się dzieje. Chyba nie mam nic do powiedzenia na jego temat :) Życzę wam udanej niedzieli. Odi.
Wiem doskonale co czujesz, ja również przechodziłam przez taki okres. Uważam, że książki są cudowne, ale też ważnym jest, by nabrać do nich pewnego dystansu. Sama wielokrotnie dawałam się im ponieść, czy chociaż oglądając anime. Zamykałam się we własnym świecie, nie orientując się nawet, że te prawdziwe życie przemyka mi między oczami.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc, rzeczywisty świat ani trochę nie spełniał moich oczekiwań. Widziałam się wszędzie, tylko nie tutaj.
W końcu stało się tak, że spotkałam świetną osobę, z którą do niedawna miałam naprawdę dobry kontakt. Mimo, że już się nie przyjaźnimy to wiele jej zawdzięczam - ona mnie zmieniła, tak jak ja ją. Teraz każda z nas poszła swoimi ścieżkami.
Ale w międzyczasie się zakochałam, więc prawdopodobnie gdyby nie mój chłopak, powróciłabym do tego stanu "przed". Możliwe, że to czego Ci brakuje to po prostu dobry przyjaciel. Człowiek rzadko zmienia się sam z siebie, najczęściej pod wpływem innych (oby na lepsze).
Trochę się rozpisałam, ale są to problemy bardzo mi znajome.
Co do rozdziału - jak zwykle super. Czekam na ciąg dalszy :)
Nie szkodzi, że się rozpisałaś. Wręcz przeciwnie, doceniam to, że podzieliłaś się ze mną swoimi myślami i przeżyciami - jak sobie przypomnieć, to w zasadzie już to robiłaś ;) pod pierwszym rozdziałem bodajże.
UsuńMoże jest coś w tym co mówisz, może rzeczywiście nie umiemy zmienić się sami z siebie. A może to właśnie świadczy o naszej słabości - może ludzie, którzy mają większe zaparcie umieją to robić (broń Boże, nie chcę nikogo obrażać swoimi myślami, więc jeżeli ktoś poczuł się urażony to bardzo go przepraszam).
Chciałabym cię też przeprosić. Mam wyrzuty sumienia, bo zaczęłam czytać i nie skończyłam - ostatnio trochę się sprawdzianów końcowych - rocznych i dwuletnich nagromadziło, a i forma u mnie nie najlepsza, raczej nie sprzyjająca czytaniu. Postaram się jakoś nadrobić niedługo ;)
Pozdrawiam, Odi.
Nie przejmuj się :D ja nie czytam dlatego, bo oczekuję w zamian tego samego tylko ze zwykłej przyjemności :) jeżeli chodzi o mnie to było tak - wewnątrz byłam sobą, ale przebywałam w takim towarzystwie, w którym ciągle musiałam udawać kogoś kim nie byłam. W domu odreagowywalam czytając książki, uciekając od świata. Do czasu zaprzyjaznienia sie z tamta dziewczyna. Wtedy odzylam. Najważniejsze to znaleźć bratnia dusze, czlowiek nie powinien, ani nie jest stworzony do tego, by żyć samotnie. Z drugiej strony czasem ciężko znaleźć taka osobe, ale wydaje mi sie, ze kiedys na każdego przychodzi taki czas :)
UsuńPierwsze, co mi się rzuciło w oczy to to, że rozdział jest długaśny! Bynajmniej o wiele dłuższy od poprzednich. I to Ci się bardzo chwali. Znam wiele osób, które wrzucają na blogi swoje opowiadania i nie mogą się pogodzić z radami lub uwagami pisanymi w komentarzach. Naprawdę się cieszę, że ty choć trochę starasz się do nich zastosować.
OdpowiedzUsuńBea. o kurde, ona była na prawdę dziwna. taka wyniosła i.. hmm no nie wiem. jestem jednak pewna, że jej nie polubię i tyle. Polubiłam za to bardzo Care (chyba tak się piszę, nie jestem pewna xd) straszne podobało mi się to, że mimo iż nie wierzy w swoje możliwości przełamała się i zrobiła to. Ten fragment był chyba moim ulubionym! ;)
Poza tym muszę Cię bardzo pochwalić za zakładkę bohaterów. te "obrazki", które zrobiłaś są po prostu nieziemskie *.* ja generalnie mam fioła na punkcie przedstawiania postaci i właśnie wiele blogów zyskuje sobie moją sympatie dzięki właśnie tej zakładce. Gratuluję Ci, bo Twoja jest naprawdę śliczna!
A teraz odniosę się do tego, co napisałaś pod rozdziałem. Gdy to wszytko czytałam miałam wrażenie jakbym czytała o tym co kiedyś działo się w moim życiu. W sumie byłam nieśmiała odkąd pamiętam. nie rozmawiałam z tymi, których nie znałam, a przy tych z którymi się przyjaźniłam nie mogłam zamknąć buzi. byłam cholernie nieśmiała i było mi z tym źle. miałam również okres, w którym kociłam się z wszystkimi i to o byle co. Najczęściej była to moja siostra, bo z nią dzieliłam pokój, lub mój tata, który chciał abym na siłę stała się dorosła.
no cóż, moja nieśmiałość nigdy mnie nie opuściła. nadal gdzieś we mnie jest. teraz jednak o wiele łatwiej jest mi nawiązywać kontakty. A stało się to dzięki wakacjom, po których poszłam do liceum. nawet nie wiem, co konkretnego mnie zmieniło. po tym jakoś tak wszytko ucichło.
nie wiem od czego takie zachowanie zależy. możne po prostu jest to ten nastoletni bunt i dojrzewanie. nie mam pojęcia. mam jednak nadzieje, że i Tobie z czasem to minie i uda Ci się otworzyć na ludzi :)
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny ^^
ups, chyba się za bardzo rozpisałam. Mam nadzieje, że Ci to nie przeszkadza ;>
UsuńCzekam na next
OdpowiedzUsuńMyślę, że pewna odwaga do życia, jak to pięknie nazwałaś, przychodzi z wiekiem i pewnymi doświadczeniem. Po prostu w pewnym momencie jesteś już tak bardzo zmęczona wszystkimi swoimi obawami, że po prostu wzruszasz ramionami, myślisz sobie "a co mi tam" i nagle próbujesz tego, czego zawsze bałaś się spróbować. Tak było w moim przypadku i wielu moich znajomych otwarcie żałuje, że nie byli odważniejsi wcześniej, kiedy chodzili do szkoły i zanim nie złapała ich proza życia.
OdpowiedzUsuńW sytuacji, kiedy człowieka dopada chandra i ból istnienia można sobie pomóc w różnoraki sposób - można się zwierzyć przyjacielowi na dobre i na złe, z którym robi się wszystko. Można też spróbować całkowicie zmienić towarzystwo - pojechać na jakiś obóz integracyjny, wkręcić się w nową paczkę, whatewa. A można też znaleźć sobie pasję - cokolwiek by to nie było. Pasja relaksuje i sprawia, że siłą rzeczy poznaje się nowych ludzi, wymienia się opiniami i bum! Nagle okazuje się, że nieśmiałość odpłynęła gdzieś w dal, czas jest spędzany jakoś tak bardziej produktywnie, a takie hobby jest świetnym punktem zaczepienia przy nawiązywaniu nowych znajomości.
Tyle ode mnie.
W opowiadaniu liczę, że Bea nie okaże się kolejną złą królową do obalenia przez młodszą i zdolniejszą ;) Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy
Ten świat wizualnie zdaje się jak bajka.
OdpowiedzUsuńJest piękny, spowity delikatnością i niezwykłą wyobraźnią.
Jednak ta Bea jakoś nie pasuje mi do tej rzeczywistości.
Jak czytałam jej opis, to te ubrania pasują. Ale jak przeczytałam, że ma ciemne włosy niczym Kleopatra, to moja myśl była - "Że co? Przecież ona wygląda jak odludek na tej planecie jasności". Haha :D Ale o to chodzi, żeby przyciągała uwagę swoją odmiennością. Ona jest dość ciekawą postacią. Sprawia wrażenie chłodnej i trochę jakby wywyższającej się. A może ta biel jest właśnie jej odzwierciedleniem. Biel - czyli chłód. Ale biel to też nieskazitelność, delikatność, wrażliwość, a jak na razie nie potrafiłabym połączyć tych cech z nią. Ale kto wie co będzie w dalszej akcji. Czasem pozory mylą. Może się też okazać, że ona nakłada na siebie maskę, a w środku skrywa zupełnie kogoś innego.
Zastanawia mnie czemu Grimm się ani razu nie odezwał. No ale cóż, najwidoczniej to Bea sprawuje tutaj władzę.
Podobało mi się to, jak opisałaś scenę, w której Dee pomagała Carze (nie wiem jak to odmieniać, więc wybacz z góry) wyśnić coś, stworzyć część tej Krainy Snów. Widać, że dziewczynie brakuje pewności siebie. Ale zapewne ma to jakieś podłoże, nie wzięło się znikąd. Ale jak popracuje trochę nad sobą, to da radę, bo jak widać potrafi ;)
Zastanawia mnie jaką rolę odegra w tym świecie Dee, ale wszystko w swoim czasie.
Mam w głowie tyle pytań, tyle mnie ciekawi, że chętnie będę czytać dalej. Intrygujesz i to bardzo ^.^
Masz rację, oglądając tę telewizję, wszystkie filmy, czytając książki czy jakieś czasopisma, nasza wyobraźnia szaleje. Zazdrościmy tego co mają inni, też chcielibyśmy przeżyć podobne historie i często przez to mamy duże wymagania do świata i ludzi wokół nas. Tak naprawdę jesteśmy zagubieni. Zagubieni w świecie swoich myśli, wyobraźni i pragnień. I to nas często niszczy. Tak naprawdę sami w sobie budujemy zapalnik autodestrukcji...
Pasowanie do tego świata? Może czasem nam się wydaje, że nie pasujemy. Też tak czasem mam. Zastanawiam się co ja tu w ogóle robię. Swoje małe piekiełka przeżyłam, swoje załamania, gorsze chwile. Czasem wydawało mi się, że po tych wszystkich upadkach nie wstanę. Że chyba dane jest mi to cierpienie. Traciłam wiarę, wylewałam litry łez, udawałam przed wszystkimi że jest w porządku. Nakładałam na siebie ten uśmiech, który przykrywał mój ból. Ha, i ludzie w niego wierzyli. Niektórzy mówią, "co Ty tam wiesz o życiu", a tak naprawdę gówno o nas wiedzą. Bo co, bo jestem młoda, to znaczy że u mnie jest super i kolorowo? Denerwuje mnie takie myślenie innych. Poznaj, a potem oceniaj.
A co do tego, że łatwiej jest pisać niż mówić, to normalne. Bo często boimy, brakuje nam śmiałości, pewności siebie. Ale przyjdzie czas, gdzie to się zmieni. Pamiętaj - nie od razu Kraków zbudowano. I ja Ci powiem z własnego doświadczenia - warto wierzyć i się nie poddawać. Krzycz, płacz, jakoś wyładowuj swoje emocje, ale nigdy nie trać wiary. Trzeba być silnym w tym świecie i pamiętać, że zawsze po burzy wychodzi słońce...