15 maja 2015

III : "Oczywiście, że to był sen"

– Mamo? – podchodzę niepewnie.
– Tak, szkrabie? – pyta, nie odrywając wzroku od płótna. Jest całkowicie pochłonięta pracą - jej spojrzenie śledzi ruch ręki, brwi ma zmarszczone, koniuszek języka przygryziony. Nie zwraca uwagi na poplamioną, flanelową koszulę ani smugę niebieskiej farby na policzku.
– Dlaczego jesteśmy tylko my?
Pędzel w jej dłoni natychmiast nieruchomieje, a po chwili zostaje odłożony. Mama odwraca się przodem do mnie, zupełnie zapominając o swojej pracy.
– Nie rozumiem.  
Długo milczę, nie wiedząc jak zacząć. Palce bolą mnie od ich ciągłego wykręcania.
– Cynthia Gardner powiedziała dzisiaj, że ja nie mam rodziny – wyrzucam z siebie na jednym oddechu. – Bo rodzina to mama i tata, siostrzyczki i braciszkowie, dziadkowie i babcie, i ciocie, i wujkowie, no i zwierzątka. Czy... czy ona ma rację?
– Oczywiście, że nie, szkrabie – mama przyciąga mnie do siebie i mocno tuli. Kosmyki rudych włosów, które wymknęły się z luźnego koka, łaskoczą mnie w policzek. – Rodzina to nie liczba, tylko ci, których kochamy i na których nam zależy, o których się troszczymy i którzy troszczą się o nas. Czasami rodzinę tworzy zaledwie dwoje ludzi.
Długo zastanawiam się nad słowami mamy.
– Ja ciebie kocham. A ty się o mnie troszczysz – mówię po chwili.  Na jej twarz wypływa uśmiech, a orzechowe oczy lśnią, wypełnione bezgraniczną miłością.
– Więc jaki z tego wniosek? – pyta.
– Jesteśmy rodziną – odpowiadam i także uśmiecham się szeroko.
*
Gdzieś na obrzeżach mojej świadomości zaczynam się zastanawiać skąd pojawiło się to wspomnienie. Ciasna obręcz zaciska mi się na sercu, a pod powiekami czuję pierwsze krople łez. Nie będę płakać. Nie będę płakać. Skoro nie płakałam na pogrzebie, nie będę i teraz. Muszę wstać. Założyć kapcie, podciągnąć żaluzje i iść na śniadanie. Jednak sama myśl, że będę musiała siedzieć tam i udawać, że wszystko jest w porządku aż mnie odrzuca, dlatego by jeszcze przez chwilę od tego uciec wtulam się mocniej w ciepły koc.
Zaraz. Przecież ja nie sypiam pod kocem. Otwieram oczy, ale przeraźliwa jasność od  razu zmusza mnie do ponownego ich zamknięcia. Czyżbym nie zasłoniła wczoraj żaluzji? Zaraz, co się wczoraj w ogóle działo? Kiedy się położyłam? Po śniadaniu wróciłam do pokoju i spałam. Potem przed obiadem czytałam książkę - wróciło wspomnienie dziewczynki z dmuchawcem. Wejście ojca. Spaghetti ze słoika. Kłótnia. Ulica. Ryk klaksonu. Krzyk ojca, ból i ... Boże kochany! Miałam wypadek. Wpadłam pod samochód. I wciąż żyję.
Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć czy płakać. Chwileczkę. A może nie żyję? Może zginęłam pod kołami samochodu i stąd ta przeraźliwa jasność. Ale czy leżałabym w łóżku, przykryta kocem? Nie powinno być jakichś aniołów? Chmur? Czy nie powinnam czuć się wolna? Jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji, to otworzyć oczy i dowiedzieć się co się zdarzyło.
Tym razem robię to jednak o wiele delikatniej i powoli przyzwyczajam wzrok do światła. Gdy siadam na łóżku, okazuje się, że jasność wcale nie jest taka wielka - to po prostu słońce, które świeci prosto w okno. Rozglądam się wokoło i od razu dochodzę do pewnego wniosku. To na pewno nie jest szpital.
Owszem, niemal wszystko w pokoju jest białe: meble, pościel, ściany, a nawet podłoga. Jednak na tym kończą się podobieństwa. Stojące centralnie łóżko jest ogromne i wysokie - ledwo dotykam stopami do podłoża. W rogach ma cztery, proste kolumienki, a przy nich zawieszone delikatne, niemal przeźroczyste zasłonki. Na przeciwko łóżka stoi komoda z czterema szufladami. Kucam przy niej i dotykam bladoróżowych różyczek - są śliczne. Każdy, nawet najmniejszy detal jest idealnie odtworzony. Również tulipany w szklanym wazonie są różowe. Dalej, tuż przy oknie stoi głęboki fotel z wysokim oparciem i podłokietnikami, szeroki na tyle, by pomieścić dwie osoby. Obok niego jest biblioteczka. Po przeciwnej stronie pokoju stoi za to toaletka zapełniona kosmetykami i flakonikami z perfumami. Natomiast nad nią wisi lustro w srebrnej ramie. W nim widzę swoje odbicie.
 Rude, proste włosy okalają drobną, trójkątną twarz. Jest tak blada, że każdy złocisty pieg jest wyraźnie widoczny. Kiedy czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza“ zawsze zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie lubiła swoich włosów i piegów - mnie one nigdy nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie - lubiłam je. Nie umiem jednak spojrzeć sobie w oczy. Zawsze byłam z nich dumna - były duże, orzechowe... takie same jak mamy. I to właśnie z tego powodu unikałam patrzenia w lustro. Zamiast siebie, widziałam w nim mamę, a to było bolesne.
Odwracam się od lustra. Po drugiej stronie pokoju okno zajmuje niemal całą długość ściany i przysłonięte jest jedynie zasłonkami jak te przy łóżku - delikatnymi, białymi, dzięki czemu słońce bez przeszkód wpada do środka, nagrzewając podłogę. Podchodzę do niego, chcąc dowiedzieć się więcej o miejscu mojego pobytu. Odsłaniam zasłonki i wyglądam na zewnątrz. Widok zapiera dech w piersiach.
– A jednak umarłam – mruczę do siebie.
– Nie, ale mało brakowało – słyszę za sobą.
Natychmiast się odwracam. Pierwsze co rzuca się w oczy to szeroki uśmiech i ogromne, brązowe oczy w których błyska serdeczność. Dopiero chwilę później zaczynam przyglądać się uważniej. Dziewczyna jest wysoka, a z pewnością wyższa ode mnie. Proste włosy lśnią zdrowym blaskiem, okalając twarz i opadając aż do pośladków. Jako mała dziewczynka zawsze chciałam takie mieć. Nigdy jednak nie przepadałam za grzywką, a takową właśnie ona ma – prostą, ściętą tuż nad oczami.
– Nie krępuj się – rzuca z rozbawieniem, a ja uświadamiam sobie, że bezwstydnie się na nią gapię. Natychmiast odwracam wzrok.
– Przepraszam – mamroczę. Dziewczyna macha ręką.
– Nie masz za co. Ja zdążyłam się na ciebie napatrzeć o wiele dłużej, więc myślę, że rachunki możemy uznać za wyrównane.  
Znów spoglądam na dziewczynę.
– Napatrzeć?
– Jak myślisz, kto cię doglądał gdy tu leżałaś? – dziewczyna unosi brew do góry. Mimowolnie zerkam na łóżko.
– Jak długo…?
– Około dwóch dni. Musiałaś być nieźle wykończona – kręci głową.
– Dwa dni? Dwa dni temu był wypadek? – mruczę do siebie pod nosem.
– Wypadek? – podchwyca moja rozmówczyni.
– No, tak… wypadek. Przecież wpadłam pod samochód.
– Ach, to wyjaśnia dlaczego wciąż tu jesteś – tym razem ona mruczy do siebie.
Marszczę brwi. O co tu chodzi?
– Jak to: „wciąż tu jestem”? Gdzie w ogóle to „tu” jest?
– Jak to? Nie wiesz gdzie jesteś? – pyta zdziwiona. – Jesteś tu pierwszy raz?
– Oczywiście, że… – wtedy moje spojrzenie pada na okno. A raczej to, co znajduje się daleko za nim. – Pustynia – szepczę. Sen. Pragnienie. Deszcz. – Byłam tutaj, ale… to przecież był sen – mamroczę zdezorientowana. Czy to znaczy, że ja śnię?
Dziewczyna kiwa głową.
– Oczywiście, że to był sen. Tylko w ten sposób mogłaś się tutaj przenieść.
– „Tutaj”? – pytam słabo.
– Do Krainy Snów.  
***
Ostrożnie.
Dziewczyna powstrzymuje mnie, gdy chcę usiąść. W jej oczach widzę zaniepokojenie. Delikatnie pomaga mi się podnieść, a potem podaje mi szklankę wody. Wypijam chciwie dwa spore łyki.
Wybacz, nie powinnam była tak bezpośrednio.
Nic się nie stało. To było tylko… nieco niespodziewane – odpowiadam.
Naprawdę nigdy tu nie byłaś? – pyta.
Byłam. Ale wtedy myślałam, że to tylko sen.
W zasadzie to właśnie tak było – mówi po chwili.
Zastanawiam się nad jej słowami.
Chcesz mi powiedzieć, że w tej chwili śpię?  
Nie „śpisz”, a „śnisz”. To różnica. Oczywiście, zazwyczaj śnimy podczas snu. Ale jeśli chodzi o ciebie,  nie jestem przekonana czy oby na pewno śpisz. Widzisz, gdy człowiek zasypia, przenosi się tutaj, a gdy wstaje wraca tam. Nie możliwe jest, żebyś cały czas tu był. Ale ty jesteś. To jest właśnie to, co mnie dręczyło – dlaczego nie znikasz? Jednak gdy wstałaś, powiedziałaś coś, co nieco rozjaśniło mi sytuację. Miałaś wypadek, więc może wyjaśnieniem jest...
Śpiączka – dokańczam za nią.
Nie wiem jak mam się czuć z tą świadomością. Gdzieś tam daleko w rzeczywistości, prawdopodobnie leżę na szpitalnym łóżku, podłączona zapewne do przeróżnych urządzeń, które mają za zadanie utrzymać mnie przy życiu.
Czy można tam wrócić? – pytam z wahaniem. A chcesz tego w ogóle?
Dziewczyna myśli dość długo.
Mnie zazwyczaj wybudza budzik. Nie wiem, jak można wrócić stąd od środka. Trzeba spytać Grimma albo Beę.
To jest tu więcej ludzi? – pytam zaciekawiona.
Oczywiście. No, w zasadzie to już wszyscy. Czasami pojawia się ktoś w przelocie, ale zazwyczaj nie zostaje na długo. Kilka snów i przestają wracać – mówi z żalem.
Czyli oprócz ciebie i mnie są tu jeszcze dwie osoby? A oni nie znikają?
O nie. Bea i Grimm są tu na stałe. Kiedy się pojawiłam, oni już tu byli. Wydaje mi się, że to właśnie oni stworzyli to miejsce, ale nie mam pewności. Faktem jest, że spędzają tu najwięcej czasu ze wszystkich.
A ty jesteś…
O matko, no tak, zapomniałam się przedstawić – wyciągnęła do mnie rękę, uśmiechając się szeroko. – Jestem Cara.
Dee – ściskam ją delikatnie.
– A więc Dee,  co powiesz na wspólne zwiedzanie zamku?
– Zamku? 
***
Dobra, jeżeli mam mówić szczerze, to ten rozdział był mi wrzodem na tyłku. Wybaczcie za słownictwo, ale inaczej się tego po prostu powiedzieć nie da! Rozdział leżał sobie grzecznie zapisany na komputerze od zeszłego czwartku. Ze względu na komentarze pod poprzednim postem o małej ilości opisów, postanowiłam więc rozdział poprawić pod tym kątem. Już na wstępie muszę powiedzieć, że z każdym razem, gdy siadałam do poprawek, odchodziłam po pięciu minutach pełna takiej agresji, że sama byłam zdumiona. Absolutnie nic mi nie wychodziło! Gdy dodawałam opis, nie kleił się w ogóle z resztą. Może teraz wyolbrzymiam, ale w tamtym momencie miałam ochotę rzucać laptopem i wszystkim, co leżało pod ręką. Ponieważ dziś był termin publikacji, nie miałam wyboru i  musiałam usiąść by dokonać poprawek. I oczywiście co się stało? Word przestał działać! Cały pakiet diabli wzięli. A wczoraj chodził idealnie i ani myślał się buntować. Myślałam, że wyjdę z siebie, ale dobra... zainstalowałam Ashampoo i wreszcie zaczęłam pracować. Udało mi się spasować ze sobą wszystko i przyszedł czas na publikację. Wtedy okazało się, że czcionka w AO jest zupełnie inna niż tu i nijak nie chce pasować do wystroju. 
ALE! Wreszcie, po pół godziny dociekania "co tu, do diabła, nie pasuje?" udało mi się zrobić tak jak chciałam i wreszcie, kończąc moje ględzenie, mogę zaprezentować wam rozdział. Czy jest dobry - oceńcie sami. Ja mam do niego mieszane uczucia. Z początku bardzo mi się podobał, ale teraz sama już nie wiem, co mam o nim myśleć. Gdy to czytam, mam wrażenie jakbym czytała jakiś bełkot - może dlatego, że jestem już zmęczona od ciągłego wpatrywania się w komputer i nie myślę tak, jak powinnam. Uważam, że opisy do wspomnienia w ogóle tam nie pasują, że wszystko psują i wszystko jest takie pourywane i za przeproszeniem "z du*y", że bardziej nie można. Musicie mi wybaczyć, ale jestem nieco zirytowana. Chcieliście akcji - przykro mi, jeżeli was rozczarowałam i wciąż ciągnie się to jak flaki z olejem. Mam jednak nadzieję, że nieco rozjaśniłam sytuację i zaczynacie łapać, co się dzieje. I przepraszam, że nie odwiedziłam Waszych blogów - co niektóre już zaczęłam czytać, ale szczerze mówiąc - ten tydzień mam naprawdę beznadziejny. Tak, wiem, wymówki! Ale na pewno powoli będę je ogarniać.

3 komentarze:

  1. Ok, po pierwsze myślę, że nie zaszkodzi, jeśli nieskromnie powiem: cieszę się, że przyjęłaś moje uwagi tak pozytywnie, zamiast obrażać się czy kasować mój komentarz. Uważam, że w tym rozdziale jest już zdecydowanie lepiej niż było =) Bardzo dobrym zabiegiem było wyjaśnienie jednej rzeczy w połączeniu z powstaniem kolejnych pytań - tempo fabuły nie jest zbyt szybkie, ani zbyt wolne. Jest w zupełności w sam raz.
    Po drugie, bardzo żałuję, że rozdział jest tak krótki, ale doskonale znam to uczucie, gdy ma się wrażenie, że wszystko, co się napisało powinno wylądować w koszu. Bardzo cenną (i rzadką) umiejętnością jest takie zdyscyplinowanie się, by dotrzymywać terminów publikacji (mi na przykład nieczęsto się to udaje), dlatego doceniam podwójnie.
    Po trzecie, chociaż jest zdecydowanie lepiej masz jeszcze problem z wyważeniem proporcji pomiędzy opisem, a dialogami - w tym rozdziale zaczyna się tak ładnie, żeby skończyć na szybkiej (?) rozmowie. Myślę jednak, że to kwestia wprawy, dlatego czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj ;)
    Powiem Ci, że masz bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie. Prolog sprawił, że na prawdę nie mogłam się doczekać tego, co miało się stać dalej. dowidzieć się kim są Marzyciele i jaką pełnią rolę. Po pierwszym i drugim rozdziale czułam lekki niedosyt. na moje były one trochę za krótkie (bo ja bardzo lubię tasiemce ^^) No i trochę brakowało mi opisów sytuacji i wyjaśnienia kilku faktów. Ale ten rozdział był już naprawdę dobry, choć rozdział nadal krótki.
    Kraina snów? już mnie to miejsce intryguje :)
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze, czegoś takiego to się nie spodziewałam :)
    Albo po prostu moja wyobraźnia jest zbyt uboga by wpaść na coś takiego.
    No ale dobrze, zacznę od początku :3
    Wspomnienia - to coś co kocham w opowiadaniach. Pozwalają bardziej zbliżyć się do bohatera, wniknąć w jego przeszłość, lepiej go zrozumieć. Więc za to duży plus ;)
    Widać, że matka była bardzo zżyta z córką i wydawała się być ciepłą osobą.
    Miałaś dobry pomysł na opisanie wyglądu Dee. I to wplecenie podobieństwa do mamy dodało wyrazu temu opisowi. Kurcze, nie wiem jak to nawet powiedzieć, brakuje mi słów :)
    Obszerny opis pomieszczenia pozwolił na dokładne wyobrażenie sobie go. I tutaj duży szacunek, bo gdybym ja się za coś takiego wzięła, to pewnie trudno byłoby mi stworzyć taki opis bez powtórzeń, a Tobie się to udało.
    Kraina Snów - ciekawy pomysł i pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Więc opowiadanie zapowiada się oryginalne opowiadanie ;)
    Jestem bardzo ciekawa tego świata, jak on wygląda i dlaczego Dee może się do niego dostawać. Bo rozumiem, że nie każdy może. Chociaż w sumie każdy śni. Tylko jak duży musiałby być ten świat by pomieścić wszystkich ludzi. Więc zapewne jest tylko dla wybranych. I to jest intrygujące :)
    Lecę dalej

    OdpowiedzUsuń