21 kwietnia 2015

I: Marionetki


Otwieram oczy. Przed sobą widzę biały, świeżo pomalowany sufit – w pokoju wciąż unosi się woń farby, która nie zdążyła się ulotnić. Mrugam kilka razy, ale po chwili opuszczam powieki, by jeszcze kilka minut dłużej pobyć w krainie snów. Powrót do rzeczywistości zawsze jest trudny – każdy dzień to wyzwanie, seria automatycznych ruchów wykonywana codziennie w ten sam sposób i o tej samej porze. Wszystko to, byle tylko dobrnąć do wieczora i znów zasnąć, odciąć się od wszystkiego, zapomnieć. Sny to teraz moje jedyne ukojenie, jedyna pewna rzecz.
Jeszcze dwie minuty i wiem, że muszę się podnieść. Jak zwykle, odrzucam kołdrę i stawiam stopy na zimnej podłodze; po kręgosłupie przebiega mi nieprzyjemny dreszcz, wywołując chwilowy grymas na mojej twarzy. Znów pokopałam kapcie, więc staram się zlokalizować je po omacku stopą, a gdy wreszcie mi się to udaje, podnoszę się przy akompaniamencie uginających się sprężyn i podchodzę do okna. Sięgam po sznurek. Skrzypiąc, żaluzje powoli się podnoszą, odpowiadając na każdy mój ruch.
Właśnie tak się czasami czuję. Jak marionetka, którą lalkarz porusza ku uciesze widzów. Jedna noga, druga noga, jedna ręka, druga ręka. Teraz wstanie, teraz zje, teraz uderzy się w palec, teraz w padnie pod samochód. Och, jaka szkoda! Lalka nie żyje. No właśnie, nie żyje. Więc jak może umrzeć? Ile razy lepiej by było gdybyśmy wszyscy byli takimi lalkami. Wtedy śmierć nie miała by do nas dostępu. Bylibyśmy za to skazani na termity. To niezwykłe, że nawet marionetka ma swoje demony – zostać przewiercona na wylot. Mieć tunele wewnątrz ciała, nie mieć oka albo skróconą nogę. Co za dziwna śmierć. Niemal jak tortury. Nie żyjesz już, ale jeszcze nie umarłeś. Wegetujesz, czekając aż śmierć w końcu się zlituje i zabierze cię razem ze sobą, tam gdzie nie będziesz już czuł uporczywego wiercenia w sercu. Wiercenia, które pozbawia cię chęci do życia, wszelkiej motywacji czy energii. Zostaje tylko pusta skorupa, która niby nic nie czuje, a dla której to niby-życie jest udręką.
Kilka tygodni wcześniej pewnie uśmiałabym się na taką wnikliwą analizę, którą wywołało zwykłe podciąganie żaluzji, ale teraz… teraz było mi wszystko jedno. Równie dobrze mogłabym myśleć o niczym.
Narzucam szlafrok na piżamę i schodzę na dół. Kiedy pojawiam się w kuchni mężczyzna, który tam siedzi podnosi wzrok. Czy zwróciłabym na niego uwagę na ulicy? Zapewne nie. Nic w tym człowieku nie przypomina mnie – jeszcze nie ustaliłam, czy się z tego ciszyć czy wprost przeciwnie. Kwadratowa twarz, mocno zarysowana szczęka pokryta kilkudniowym zarostem i brązowe, potargane włosy – efekt wolnego weekendu, zakrzywiony nos, wyglądający jakby nienastawił się dobrze po dawnym złamaniu, wąskie usta i niebieskie oczy skryte za okularami. Nic, co wskazywałoby, że ten człowiek jest moim ojcem. Gdy pojawiam się, w ciągu sekundy widzę zmianę w jego spojrzeniu – teraz jest zażenowane, niemal przerażone. Teraz już wiem, co oznacza. Bezradność. Nawet gdybym umiała, nie zrobiłabym niczego, aby zniknęła, a co więcej, jej obecność sprawia mi swego rodzaju satysfakcję. Pustym wzrokiem wpatruje się w jego twarz, jakby czekając aż zerwie się i ucieknie z krzykiem. Zegar tyka gdzieś na półce. Tik tak. Tik tak. Tik tak.
- Wyspałaś się? – pyta w końcu, nienaturalnie zmienionym głosem.
- Tak.
Tik tak. Tik tak.
- Zaparzyłem kawę.
Dopiero ta informacja zmusza mnie do ruchu. Z szafki wyjmuję kubek i nalewam do niego kawy z ekspresu, a przekonawszy się już, że jest obrzydliwa, nie żałuję mleka i cukru. Mój wzrok pada na rogaliki leżące niedaleko. Czuję niemiły skurcz w okolicach serca. Kiedyś jadłam je codziennie. Waham się. Zwykle nie jestem w stanie utrzymać jedzenia w żołądku, kawa to jedyne co mój organizm jest w stanie przyjąć bez sprzeciwu. Palcem wskazującym zdrapuje sobie skórkę z kciuków, ale dopiero gdy czuję ukłucie bólu uświadamiam to sobie. Pod skórę podchodzi krew, patrzę na nią beznamiętnie przez sekundę lub dwie,. Potem wycieram ją o szlafrok. Sięgam po rogalik i kładę go na małym talerzyku. Z braku innych miejsc, siadam po drugiej stronie stołu, na przeciwko ojca, śledzona jego ukradowymi spojrzeniami. Czy naprawdę myśli, że ich nie widzę?
 Pierwszy kęs to chwila prawdy – przeżuwam go wolno i dokładnie. Gdy już znajduje się w drodze do mojego żołądka, przez moment zastanawiam się, czy powinnam lecieć już do zlewu. Mdłości znikają, gdy biorę dwa, spore łyki kawy. Sytuacja się uspokaja, a ja próbuję z kolejnym kawałkiem. Każdy kolejny wchodzi coraz lepiej. Jednak gdy tylko brakuje kawy do popicia, uświadamiam sobie, że na dzisiaj to koniec jeśli chodzi o eksperymentowanie. Mogę być z siebie zadowolona. Zdołałam bez wstrętu zjeść niemal ćwierć rogalika. Podnoszę wzrok. Ojciec wpatruje się we mnie.
Nagle czuję się jakbym przebiegła maraton. Nie mam siły na zdawkową rozmowę, która ma na celu jedynie uspokojenie jego sumienia i nic nie wnosi. Wstaję, wyrzucam resztkę rogalika do śmieci, wkładam talerzyk i kubek do zmywarki. Potem bez słowa wychodzę z kuchni i wracam do swojego pokoju. Tu jestem bezpieczna. Zdejmuję szlafrok i z powrotem wślizguję się pod kołdrę. Dopiero co wstałam, a powieku znów ciążą mi niemiłosiernie.
*
Spaceruję po nizinie. Wszystko widzę jak na dłoni, jednak jak okiem sięgnąć nic nie ma. Z każdej stroni przerażająca przestrzeń, pusta i niezmierzona. Zerkam na ziemię pod stopami. Jest popękana i niemal brązowa – spalona od prażącego słońca. Nie ma żadnych roślin, jedynie kępki wysuszonych traw, leżące bezwładnie, wyciągając się w moją stronę, jakby błagały abym ich ocaliła. Chciałabym, naprawdę chciałabym im pomóc. Gdybym mogła, podarowałabym im tyle wody ile zapragną. Ale nigdzie nie ma ani śladu jakiegokolwiek zbiornika, a niebo jest przerażająco czyste, brak na nim choćby jednej chmury. Gdyby spadł deszcz, pomógłby im. Wzdycham i zostawiam ginące rośliny. Na widok kolejnych kęp wyysuszonej trawy robi mi się żal, ale nic nie mogę poradzić. Staję. Staram się określić ile już idę. Nie mam jednak żadnego punktu odniesienia, wszystko wygląda tak samo. Najgorsze jest to, że i ja powoli zaczynam odczuwać pragnienie. Na dodatek uporczywe słońce pali mnie w głowę. Rozglądam się po swoim ciele. Mam na sobie koszulę, więc szybko rozpinam ją i okręcam wokół głowy w prowizoryczny turban. Nie mam jednak niczego, by ugasić pragnienie. Idę dalej w nadziei, że w końcu dokądś dojdę. Przecież pustynia nie ciągnie się kilometrami. Nie może.
Zwalniam kroku. Z początku trochę przesadziłam, przez co teraz zaczyna brakować mi siły. Noga wlecze się za nogą, ciężka niczym ołów, a słońce świeci prosto w twarz. Oczy zaczynają boleć od ciągłego mrużenia. Robię coraz częstsze i coraz dłuższe postoje, a z każdym kolejnym razem ciężej jest mi się podnieść, aż w końcu nie mam siły zrobić nawet tego. Opadam na plecy, ściągając trochę materiału koszuli na twarz, by choć chwilę odpoczęła od słońca. Usta pękają i zaczynają krwawić. Słona krew jeszcze bardziej potęguje ból. Nie mam jednak siły. To przecież tylko sen. Dlaczego czuję wszystko tak wyraźnie? Tak… realnie? Dlaczego nie mogę się obudzić? Ja potrzebuję wody. Jeśli jej nie dostanę, umrę.
- W…wo… dy – jęczę.
Przez chwilę mam wrażenie, że jakiś cień przysłonił słońce. Może to sępy, które już szykują się na ucztę. Piękna mi śmierć. Umrzeć z pragnienia albo zostać rozdziobana przez padlinożerców. Cieni pojawia się coraz więcej. Nie mam nawet siły, by sprawdzić, czy to faktycznie sępy. Jest mi wszystko jedno. Jeżeli umrę, to może przynajmniej się obudzę. Zaraz… czy sępy sikają? Czuję jak na moje nogi padają regularnie krople. Jeszcze tylko tego brakowało. Mogłabym umrzeć rozdziobana, ale na pewno nie pozwolę, żeby jakieś durne ptaszysko na mnie sikało. Zsuwam z twarzy koszulę i podnoszę się do pozycji siedzącej. Już mam krzyknąć, żeby je przegonić. Jednak głos zamiera mi w gardle.
Niebo jest czarne. Ciężkie, deszczowe chmury są niemal nade mną, a idąc w moją stronę, potężnym strumieniem zlewają całą okolicę. To, co brałam za szum krwi w uszach, okazało się szumem wody. W momencie, gdy to pojawiło się w mojej głowie, chmury przesunęły się. Krzyknęłam, gdy lodowate krople dotknęły mojej rozpalonej skóry. Wtedy też nieco wody dostało się do moich usta. Natychmiast je przełknęłam. Te kilka kropel było niczym ambrozja. Otworzyłam szeroko usta i łapczywie połykałam wszystko. Woda była niczym zastrzyk adrenaliny. Energia wróciła do moich kończyn, odzyskałam zdolność poruszania się. Zrzuciłam resztkę koszuli i wystawiając ręce w górę, zaczęłam tańczyć. Czułam się, jakby nowe życie we mnie wstąpiło.


****
Witajcie :D Ja jak zwykle z poślizgiem. Rozdział miał być w piątek, ale cóż, nie wyszło. Nie wiem, czy mogę obiecać, że nie będą już tak robiła. Ci co obserwowali mnie wcześniej, wiedzą jak kiepska jestem w dotrzymywaniu takiego typu obietnic. Tak więc, następnym razem postaram się BARDZO MOCNO, aby rozdział pojawił się na czas. Na razie, z przykrością stwierdzam, że blog świeci pustkami. Może po części jest to moja wina, jako, że jeszcze nigdzie go nie reklamowałam. Teraz jednak, kiedy druga notka się pojawiła, a więc warunki regulaminów zostały spełnione, blog powinien pojawić się w katalogach. To tyle, jeśli chodzi o sprawy ogólne. Teraz rozdział. Przyznać muszę, że nie jest taki jaki oczekiwałam. Miał być dłuższy i kończyć się w nieco innym momencie. Ale może jednak inaczej to poprowadzę, jeszcze się zastanawiam. Nie chciałabym zbytnio gonić i zbyt szybko potoczyć akcji, ale też nie chciałabym spowolnić jej tak, że większość z was zaśnie mi w trakcie czytania. To trudne zadanie, nadać opowieści odpowiednie tempo. Faktem jest też, że lepiej widzi się to z boku lub po pewnym czasie. Także to na was spoczywa odpowiedzialność poinformowania mnie, jeżeli akcja będzie toczyła się zbyt szybko lub zbyt wolno. Liczę na waszą pomoc :)  Staram się też stworzyć jakiś szablon, ale po ponad półrocznej przerwie i konieczności kompletowania nowej biblioteki materiałów z racji utraty poprzedniej, może to zająć nieco więcej czasu niż wcześniej zakładałam. Straszna ze mnie gaduła xD Rozpisałam się tak, że jeszcze trochę i to, co jest tutaj przewyższy cały dzisiejszy rozdział :D Także już kończę mój wywód i żegnam się z wami. Dobrej nocy.
PS Jak zwykle, konstruktywna krytyka mile widziana. Wytykajcie mi każdy, nawet najmniejszy błąd, żebym na przyszłość się go wystrzegała.  I chciałabym również prosić was o komentowanie. Czytacie - komentujcie. Nawet kilka słów sprawi mi niesamowita radość :) Jeżeli macie ochotę, zadawajcie mi pytania. Na każde postaram się w miarę bieżąco odpowiadać.

7 komentarzy:

  1. Mój komentarz nie będzie zbyt bogaty. Wybacz.
    Czuję jakieś zmęczenie, ból głowy odzywa się niechciany, literki migają, a humor jak co wieczór ulega zmianie...
    Ale nie o mnie tutaj.
    Opowiadanie od samego początku wydaje się ciekawe.
    Te refleksje głównej bohaterki na temat żaluzji, po prostu genialne.
    Nigdy bym nie wpadła na coś takiego, zadziwia mnie Twoja wyobraźnia (oczywiście pozytywnie).
    Scena ze śniadaniem. Widać, że dziewczyna raczej nie ma za dobrego kontaktu z ojcem. A może po prostu życie sprawia, że jest obojętna na wszystko..
    Zastanawia mnie czemu jej organizm jest w stanie przyswoić tylko kawę. Powstało w mojej głowie kilka pomysłów. Albo rano nie ma apetytu i co by nie zjadła, to od razu jej niedobrze. Albo jest to związane z jakąś fantastyką, że np, ona jest jakąś istotą nadludzką (wiem, wyobraźnia działa :P). Albo, że się odchudza xD Albo, że jest chora na anoreksję czy coś podobnego. Niby to nic szczególnego, a tyle refleksji u mnie wywołało. Haha.
    W pierwszym akapicie zauważyłam trochę podobieństwa u siebie. Mój dzień, to też zawsze monotonia. Wstaję rano po to, żeby przeżyć do wieczora. Szara rzeczywistość...
    Druga część rozdziału bardzo ciekawa.
    Zastanawiałam się czy to sen, czy jakaś retrospekcja. No, ale zapewne dowiem się w swoim czasie.
    Zauważyłam jeden błąd. Chyba zjadłaś słowo, albo ja nie rozumiem. 37 wers, zdanie zaczynające się "Patrzę na beznamiętnie". No, ale nieważne :3
    Rozdział bardzo mi się podobał.
    Przeczytam kolejny rozdział jutro, wybacz, ale teraz zaczęła się gorsza część dnia i nie czuję się na siłach by przeczytać kolejny rozdział. Bo chciałabym napisać jakiś porządny komentarz, a nie byle co.
    Trzymaj się i weny życzę.
    Buziaki, Twoja fanka - Maarit :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz za co przepraszać. Przykro mi, że źle się czujesz. Czy to nie aby z powodu jutrzejszych praktyk xD ? Nie, oczywiście sobie żartuje.
      Nie dziwią mnie twoje przypuszczenia związane z fantastyką - w końcu znasz mnie na wylot ;) Jej wstręt do jedzenia ma raczej podłoże psychiczne, w przyszłych rozdziałach okaże się czym są spowodowane. Myślę, że spełniłam też swoje zadanie - taka mała rzecz, a tyle interpretacji. Cieszę się z tego :)
      Za zauważenie błędu dziękuje, już został poprawiony.
      Każdy rozdział od ciebie jest cenny :*
      Trzymaj się cieplutko. Pozdrawiam, Odi.

      Usuń
    2. Ojej, oczywiście chodziło mi, że każdy komentarz od ciebie jest cenny ^^ Chyba już trochę nie kontaktuje co mówię xD

      Usuń
  2. Bardzo fajnie prowadzisz akcję w czasie teraźniejszym. Sama preferuję opowiadania pisane w czasie przeszłym, ale początek mnie zaintrygował. Bardzo to... życiowe. Świetnie opisałaś monotonię życia. Podoba mi się :D
    Jedynie pod koniec pomieszałaś czasy, ale zdarza się.
    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)










    OdpowiedzUsuń
  3. I znów świetne opisy, duużo wyobraxni, to co lubię. Podoba mi się rozdział. Tylko kurzcez jak to mówisz krytyka mile widziana więc napiszę coś, trochę dla mnie za wolno dzieję się ta akcja, nie wiem cic o głównej bohaterce, jak ma na imie jak wyglada, wydaje mi sie ze masz taki styl i tak piszesz wtedy okej. Tylko po rpologu i pierwszym rozdziale mam pustke, nie wiem o co chodzi. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, czyta się super, tylko wiele nie jasności ja mam przynajmniej, ale myślę że to tylko poczatek. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tego się obawiałam. Nie chciałam za szybko wprowadzać akcji i widać nieco przesadziłam w drugą stronę. No cóż, w tym wypadku nic nie poradzę. Jeżeli chodzi o główną bohaterkę, tajemniczość była zamierzona, ale pytanie czy znów nie przesadziłam za bardzo. W kolejnych rozdziałach nieco się wyjaśni o co chodzi. Przynajmniej wiem, że wrócicie by dowiedzieć się więcej. A może nie? No, zobaczymy.
      Pozdrawiam, Odi. :)

      Usuń
    2. No jasne, że wrócimy, przynajmniej ja idę czytać drugi rozdział zobaczymy cz mój malutki umysł dowie się więcej o głównej bohaterce, również pozdrawiam ~Miyu :)

      Usuń